Kwestia związków partnerskich, która poruszyła w ostatnim czasie naszym społeczeństwem, stanowi tak naprawdę temat – rzekę. Można rozwodzić się nad nim tak szeroko jak i głęboko . Plynąć z prądem, popierając prawa mniejszości seksualnych oraz par żyjących w nieformalnych związkach lub pod prąd, sprzeciwiając się jakimkolwiek udogodnieniom co do przedstawionego zagadnienia. W końcu – wypłynąć na powierzchnię lub zatonąć.
Przy czym niełatwo zgadnąć czy więcej jest zwolenników
przetrwania czy też topielców. Rządowa debata na temat związków partnerskich pokazała, że
Polskę można uznać za kraj pseudotolerancyjny, a tym samym, że w tym względzie
daleko jej nawet nie tyle do Europy, co ogólnie do tzw. „światowych gigantów”.
Nasz kraj mógłby brać przykład chociażby ze Szwecji, gdzie w
zasadzie jeszcze do niedawna, bo do 1979 roku,homoseksualizm znajdował się na
liście chorób psychicznych, a dzisiaj nie dość, że możliwa jest tam legalizacja
związków osób tej samej płci, to w dodatku pary homoseksualne mogą wspólnie
adoptować oraz wychowywać dzieci. Nie znaczy to jednak, iż państwo szwedzkie
pozbyło się wewnętrznych podziałów. W dalszym ciągu bowiem legislacja w kwestii
równouprawnienia spotyka się z atakiem środowisk skrajnie konserwatywnych. Mimo wszystko jednak szwedzcy obywatele mogliby
naszych rodaków wiele nauczyć.
Kim jest obywatel każdy wie (z założenia). Czy jednak ktoś
zastanawiał się nad definicją tego pojęcia, kiedy na przedzie pojawia się
pewnego rodzaju epitet? Dyskryminowany obywatel. Takiego określenia można użyć
w stosunku do osób będących w nieformalnym związku lub homoseksualnych. Nie posiadają
oni bowiem realnej możliwości dochodzenia własnych praw, w związku z czym mają
sposobność do przejawu „pragmatycznego obywatelstwa”, a zatem kraj staje się
dla nich wyłącznie miejscem zamieszkania. Nie czują realnej więzi z nim,
porozumienia.
Biorąc pod uwagę lewicowo – prawicowy podział, tudzież
Polskę liberalno – konserwatywną oraz wszystkie aspekty z tym związane, w tym
również kwestię związków partnerskich, chyba warto byłoby się zastanowić nad
podziałem federacyjnym, w którym Rzeczpospolita, podzielona na dwie części,
funkcjonowałaby w jakimś stopniu oddzielnie. Wówczas każda z tych jednostek
cieszyłaby się odrębną autonomią. W tym wszystkim jednak należy uważać na to, by żadna ze
stron nie pociągnęła na dno tej drugiej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz